„Pokój dla matki” — opowieść o trzech kobietach i jednym sercu
Kiedy wróciłam do Polski po piętnastu latach spędzonych w Norwegii, nie miałam nic. Oprócz zmarszczek, które nocami wyciskała mi tęsknota, i córki, którą wychowałam sama, jak się okazało — zbyt samodzielnie.
Miałam też walizkę. I matkę. Ale żadnego pokoju.
— Tu nie ma miejsca — powiedziała matka, nie patrząc mi w oczy. — Nie mam pokoju dla ciebie.
Stałam w jej przedpokoju, obok tapczanu, na którym niegdyś spała ciotka. Dom pachniał tak samo jak dawniej: krochmalem, starym mydłem, zakurzonym godłem nad kredensem. Ale ja nie pachniałam już jak córka.
— Zosia może spać ze mną — zaproponowałam.
Matka wzruszyła ramionami. — Dziewczyna ma piętnaście lat. Chce mieć własny pokój, nie?
Zosia w tym czasie milczała. Siedziała przy stole, grzebała widelcem w ziemniakach i udawała, że nie słyszy, że nie ma dla nas miejsca.
Miała rację. Zawsze była bardziej do matki podobna niż do mnie. I wyglądało na to, że zaczęła to wykorzystywać.
— A może ja się wyprowadzę? — zaproponowała Zosia niespodziewanie. — Pójdę do taty.
Wtedy poczułam, że ziemia się pode mną rozstępuje.
Tatę znała tylko z kilku odwiedzin i świątecznych przelewów. Nigdy nie karmił jej nocą, nie szukał tanich przedszkoli, nie płakał, gdy miała gorączkę. A jednak miał pokój.
— To ja się wyprowadzę — powiedziałam.
Znalazłam stancję u starej wdowy. Pokój był mały, z rozkładaną wersalką i oknem wychodzącym na śmietnik. Pachniało tam naftaliną i samotnością. Ale było miejsce.
Zosia odwiedzała mnie raz w tygodniu. Rozmawiałyśmy mało. Głównie o szkole i jej nowym pokoju. Czasem przynosiła mi bułkę z serem, jakby zamieniałyśmy się rolami.
Któregoś dnia zapytała:
— Mamo, dlaczego babcia cię nie chciała?
Odpowiedziałam: — Bo nigdy nie chciała mieć córki, tylko pomoc domową. A potem ja wyjechałam i przestałam być użyteczna.
Zosia milczała.
— A ja? — zapytała. — Ja jestem użyteczna?
Spojrzałam na nią i pierwszy raz od miesięcy poczułam coś w klatce piersiowej — nie ból, nie wstyd. Miłość.
— Ty jesteś wszystkim — powiedziałam.
Tydzień później matka zadzwoniła.
— Może przyjdziesz na herbatę? — rzuciła. — Zosia mówiła, że ci zimno.
Poszłam. Siedziałyśmy we trzy w kuchni. Trzy kobiety. Trzy pokolenia nieumiejące rozmawiać.
— Zosia chce mieć własny pokój, ale… — zaczęła matka, nie kończąc.
Zosia wstała, otworzyła drzwi do swojego pokoju i powiedziała:
— Możesz się wprowadzić. Ja będę spać u babci.
I wtedy zrozumiałam, że może nie chodzi o pokój. Ani o łóżko. Ani nawet o miłość.
Chodzi o to, żeby komuś zrobić miejsce. W sercu. Mimo wszystko.